Sopockie witraże
Światło
słońca. Tu, na bałtyckiej Rivierze często za nim tęsknimy. Gdy pojawi
się już na dłużej, zwykle późną wiosną, trzeba je wzmocnić, nadać mu
barwę, ująć w porządek roślinnego lub geometrycznego ornamentu. Może to
jeden z powodów, dla których sopocianie od ponad stulecia upodobali
sobie zdobienie kamienic i domów bodaj najbardziej subtelnymi pośród
architektonicznych detali, spotykających w sobie szklaną materię z
niematerialnością światła. Kazali światłu zielenić się liśćmi, wić się
pędami, kwietnie rozkwitać, opasywać brzeg okiennej szyby barwną
bordiurą.
Szklanymi ogrodami rozkwitło miasto za
sprawą anonimowych na ogół rzemieślników o duszach artystów. Ich kruche
dzieła licznie oparły się burzom historii oraz zmianom gustów tych,
którzy po roku 1945 odziedziczyli je wraz z sopockimi domami. Stanowią
one charakterystyczny składnik miejskiej estetyki. Wielu sopocian
przyzwyczaiło się do nich już tak bardzo, że na co dzień prawie nie
dostrzega. Lecz gdyby zniknęły, zabrakłoby czegoś naprawdę istotnego,
wyróżniającego konkretny dom pośród tylu innych – podobnych lub różnych.
Czasem bodaj bardziej niż numer w adresowym spisie.
dr Piotr Wiktor Lorkowski
redaktor naczelny „Rocznika Sopockiego”
redaktor naczelny „Rocznika Sopockiego”
Fotografie Jacek Sadłowski GTF